nie powinnam tego robić...
- Dlaczego? - Matthew się wyprostował. - Po prostu go zaaportuje. - Niekoniecznie. W tej stronie zdarzają się bagniste sadzawki. - Flic rozejrzała się za psem, który jednak zniknął jej z oczu. Parę razy zawołała go głośno, w końcu się skrzywiła. - Już raz utknął dwa lata temu. Muszę go poszukać. - Pójdę z tobą. - Nie - zaprotestowała szybko. - Proszę, jeśli możesz, to szukaj dalej bransoletki. Znajdę go i przyprowadzę. Matthew zerknął na niebo i zobaczył gęste, skłębione chmury. - Robi się ciemno, Flic. I zaraz zacznie padać. - Ja tam mogę zmoknąć, chyba że ty... - Zabrzmiało to jak wyzwanie. - Proszę, Matthew... - Znów ta rozpacz w głosie. - Nie zniosę myśli, że nie zrobiliśmy wszystkiego, co w naszej mocy... - No dobrze - ustąpił. - Tylko bądź ostrożna. Wiem, że bransoletka jest ważna, ale twoje bezpieczeństwo o wiele bardziej. Ostatecznie możemy wrócić tu jutro, jeśli dziś się nie uda. - Jutro ty idziesz do pracy, a ja do szkoły. - Taaa. Niech ci będzie. Ruszyła za Kahlim, ale nagle przystanęła i obejrzała się na Matthew. - Chyba się nie boisz, co? Obiecuję, że wrócę jak najszybciej. - Idź, idź. Ja będę szukał. Dopiero po dobrych dziesięciu minutach uświadomił sobie, że nie wie, w której stronie leży East Heath Road. W ogóle nie wiedział, gdzie jest. A po Flic i psie zaginął wszelki ślad. Robiło się coraz ciemniej. Rozejrzał się dookoła, próbując się zorientować. Beznadziejne... Z jego perspektywy wrzosowisko było przeklętym przez Boga, dzikim pustkowiem, które z nadejściem nocy zmienia się w upiorną czarną otchłań. Flic i Kahli zaraz nadejdą. Chyba że pies utknął w mokradle. Spojrzał na swoje nogi, podniósł lewą i postawił znów na ziemi. Przynajmniej tu jest dość twardo. Szukaj bransoletki! Czas płynął. Robiło się ciemno, zaczął padać deszcz, wiatr się wzmagał. Wrzosowisko stawało się coraz bardziej wrogie. Żadnego śladu bransoletki, zresztą prawdę rzekłszy, Matthew przestał jej szukać. Musiał skoncentrować się teraz na odnalezieniu Flic i Kaniego. Nawoływał ich już wcześniej, podnosząc coraz bardziej głos, ale ewentualną odpowiedź zagłuszały podmuchy wichru, skrzypienie gałęzi i chrzęst trawy. I jeszcze głos jakiegoś zwierzęcia. Nie psa, nieco bardziej piskliwy. Może lisa? Jak się mówi na całą bandę lisów? - Flic! - wrzasnął znowu prosto w deszcz. - Felicity! Powiedziała, że grasowały tu wilki. Ale całe wieki temu. I nagle przyszło mu na myśl coś tysiąckrotnie bardziej przerażającego niż cała wataha wilków. Co powie Karolina, kiedy Matthew się przyzna, że zgubił jej córkę?